85 lat temu – rankiem 24 września 1939 roku do Rudy Różanieckiej wkroczyły oddziały polskiej kawalerii. Dowodził nimi gen. Władysław Anders. Pobyt tej grupy wojska polskiego trwał jeden dzień. Część żołnierzy kwaterowało w szkole a dowództwo w pałacu.
Tak tamte wydarzenia zapamiętał Andrzej Stelmach (wtedy piętnastoletni mieszkaniec Rudy Różanieckiej):
„[…] W niedzielę rano, gdy zajrzałem przez okno, mignął mi przed oczyma pędzący na koniu polski żołnierz, a potem drugi i trzeci. Krzyknąłem: Mamo, wojsko polskie! I wyskoczyłem na podwórko. Jeden z nich zapytał, czy są tu Niemcy. Powiedziałem, że wczoraj byli. Wybiegłem na szosę i zobaczyłem całe masy polskiej kawalerii, armaty ciągnione przez konie i ciężkie karabiny maszynowe.
Ogarnęła mnie euforia radości. Więc jeszcze Polska nie zginęła! Całą wieś i otaczające ją lasy zajęło wojsko polskie. Chodziłem między żołnierzami i wypytywałem o sytuację w kraju. Żołnierze byli przygnębieni i niechętnie mi odpowiadali. Mówili tylko, że wojna jeszcze nie skończona i wszystko jeszcze może się zmienić. Do izby naszej wnieśli na noszach rannego w brzuch żołnierza.[…] Wołał pić i prosił, aby go dobić. Nisko nad lasem nadleciał samolot niemiecki. Zaczęto strzelać do niego z karabinu maszynowego. Kule odbijały się jak groch od ściany. We wsi zrzucił bombę, zbijając syna gajowego i raniąc kilku żołnierzy. Żołnierze byli głodni, mama kilku nakarmiła, dała bochenek chleba i pół worka suszonych gruszek.
Niemcy zajęli pozycje na wzgórzu pod Narolem i po południu zaczęli ostrzeliwać nasze wojsko. Potężne kule armatnie (120 mm) kosiły z gwizdem i furgotem las, jak kosa trawę. Ale ostrzał był niecelny i nie wszystkie pociski eksplodowały. Wśród gwizdów i wybuchów kul przedarłem się z całą rodziną do pałacowych zabudowań, aby schronić się w murowanych piwnicach, bo nasz schron okazał się dziecinną zabawką. Właściwa bitwa rozegrała się w okolicach Narola, a jaki był jej wynik nie wiem. Ponoć zginął tam jakiś wyższej rangi oficer niemiecki i Niemcy z zemsty spalili całe miasteczko. W nocy, gdy się uciszyło, wróciliśmy do domu. Rano we wsi byli już Niemcy. Po polskim wojsku została w lesie armata, rozrzucony proch armatni i kule karabinowe.”[ Źródło: Fundacja Ośrodka „Karta”, A. Stelmach, Ja i mój świat. Wspomnienia, t.1 (rękopis)]
Justyna Grechuta